Światowy Dzień Młodzieży w Krakowie 2016
Często
w posunięciach duszpasterskich kierowano się "potrzebami
młodych", czy też głosami wiernych, którzy rzekomo
potrzebowali zmian w formach kultu, by zrozumieć Chrystusa, bo ich
kultura się zmieniła.
Ochoczo odpowiedziano na skargi i preferencje tylko pewnej grupy wiernych, podczas, gdy inną uznano za mniej współczesną i nieaktualną? A przecież i jedni i drudzy żyją w tym samym czasie.
Chciałbym, żeby w związku z tym dostrzeżono i mój pokorny głos, który jest jednym z wielu mu podobnych. Otóż uważam, że ów mechanizm "dostosowywania się" jest niewłaściwy, ponieważ zawsze pociąga za sobą dostosowanie się nie do wszystkich, ale do jakiejś grupy.
W efekcie inna grupa będzie pokrzywdzona, innej grupie wiernych się zaszkodzi. Ale proszę nie skupiać się na owej szkodzie tu opisanej. Bo nie ona jest istotą problemu. Istotą jest odczuwane przez moje pokolenie pozbawienie głębokich treści i pewnych mechanizmów, które wiążą się z ludzką mentalnością i pomagają wierzyć. Uznaliśmy je bowiem mylnie za niezrozumiałe, i anachroniczne, podczas gdy były one niezrozumiałe tylko dla jakiejś grupy ludzi. Dla reszty nazwanie ich zabobonnymi i magicznymi oznaczało wydarcie im jedynej - że tak to ujmę - gleby, na której Liturgiczne ziarno mogło wzrastać.
Ochoczo odpowiedziano na skargi i preferencje tylko pewnej grupy wiernych, podczas, gdy inną uznano za mniej współczesną i nieaktualną? A przecież i jedni i drudzy żyją w tym samym czasie.
Chciałbym, żeby w związku z tym dostrzeżono i mój pokorny głos, który jest jednym z wielu mu podobnych. Otóż uważam, że ów mechanizm "dostosowywania się" jest niewłaściwy, ponieważ zawsze pociąga za sobą dostosowanie się nie do wszystkich, ale do jakiejś grupy.
W efekcie inna grupa będzie pokrzywdzona, innej grupie wiernych się zaszkodzi. Ale proszę nie skupiać się na owej szkodzie tu opisanej. Bo nie ona jest istotą problemu. Istotą jest odczuwane przez moje pokolenie pozbawienie głębokich treści i pewnych mechanizmów, które wiążą się z ludzką mentalnością i pomagają wierzyć. Uznaliśmy je bowiem mylnie za niezrozumiałe, i anachroniczne, podczas gdy były one niezrozumiałe tylko dla jakiejś grupy ludzi. Dla reszty nazwanie ich zabobonnymi i magicznymi oznaczało wydarcie im jedynej - że tak to ujmę - gleby, na której Liturgiczne ziarno mogło wzrastać.
Warto
by było więc pozostawić Krzyż na środku, i wprowadzić wspólną
orientację celebransa wraz z ludem w tą samą stronę, ku Krzyżowi
i wschodowi. I postarać się by ta praktyka dotyczyła nie tylko
Formy Nadzwyczajnej, ale i zwyczajnej Rytu Rzymskiego.
Części stałe winny być, jak zalecał SVII oparte na chorale gregoriańskim, a Msza odprawiana w łacinie- języku Kościoła.
Trzeba też się zastanowić jak zorganizować Mszę Świętą papieską podczas głównych uroczystości . Proponowałbym, o ile to możliwe ograniczenie koncelebry i podzielenie grupek które ulokowałyby się w licznych krakowskich kościołach w jednym czasie. Można byłoby też zorganizować w razie potrzeby szereg ołtarzy polowych, żeby zachować pewną jedność skupiska(tam gdzie ono będzie, np. na błoniach) I tak mało kto papieża widzi, a w takiej sytuacji podczas Mszy Świętej panuje rozprężenie, brak skupienia. Rozlokowanie celebransów pojedynczo, przy pomniejszych polowych ołtarzach pozwoli na lepsze przeżycie Najświętszej Ofiary. Trzeba oczywiście zadbać o to, by ołtarze polowe były zbudowane z należytą starannością, zachowaniem wszelkich przepisów... Najlepiej by było, gdyby wszystkie zwrócone były w tą samą stronę, ku wschodowi, albo ku północnemu wschodowi, czyli tam, gdzie słońce wschodzi i by celebranci właśnie tam, ku Krzyżowi Chrystusowi wraz z ludem się zwracali, a nie do ludu. Trzeba to tłumaczyć pozytywnie- nie w opozycji, do powszechnej praktyki, ale pokazując głęboki sens takiej Formy. Można to wpisać w symbolikę wspólnej drogi Kościoła w tym samym kierunku.
Części stałe winny być, jak zalecał SVII oparte na chorale gregoriańskim, a Msza odprawiana w łacinie- języku Kościoła.
Trzeba też się zastanowić jak zorganizować Mszę Świętą papieską podczas głównych uroczystości . Proponowałbym, o ile to możliwe ograniczenie koncelebry i podzielenie grupek które ulokowałyby się w licznych krakowskich kościołach w jednym czasie. Można byłoby też zorganizować w razie potrzeby szereg ołtarzy polowych, żeby zachować pewną jedność skupiska(tam gdzie ono będzie, np. na błoniach) I tak mało kto papieża widzi, a w takiej sytuacji podczas Mszy Świętej panuje rozprężenie, brak skupienia. Rozlokowanie celebransów pojedynczo, przy pomniejszych polowych ołtarzach pozwoli na lepsze przeżycie Najświętszej Ofiary. Trzeba oczywiście zadbać o to, by ołtarze polowe były zbudowane z należytą starannością, zachowaniem wszelkich przepisów... Najlepiej by było, gdyby wszystkie zwrócone były w tą samą stronę, ku wschodowi, albo ku północnemu wschodowi, czyli tam, gdzie słońce wschodzi i by celebranci właśnie tam, ku Krzyżowi Chrystusowi wraz z ludem się zwracali, a nie do ludu. Trzeba to tłumaczyć pozytywnie- nie w opozycji, do powszechnej praktyki, ale pokazując głęboki sens takiej Formy. Można to wpisać w symbolikę wspólnej drogi Kościoła w tym samym kierunku.
Z podstawowych elementów naszego życia- z domu, z ubioru, z relacji
międzyludzkich, z pożywienia, czynić Znaki Boga, czynić wyznania wiary i
modlitwę. To
wszystko zawsze jest i z tego trzeba czynić wyznanie wiary, a nie tworzyć
sztuczne okazje znaczące. Żeby nie nastąpiła inflacja znaków… Proponuję, by
ten sposób był promowany na ŚDM. Bo ten sposób pozwala uczynić naszą
wiarę żywą, a nie tylko ograniczoną, do jakichś sfer. Bo schematy naszej
kultury sprawiają, że mamy tendencję ku temu, by tak wiarę ograniczać
Skłaniają nas one do wymyślania przeróżnych akcji, flashmobów, skakania, zlanych łzami wieczorków przy świetle zniczy i rzewnych śpiewów wraz z pełnymi uniesień recytacjami... Próbowałem kiedyś na siłę w tym uczestniczyć, bo takie coś było w chrześcijańskich wspólnotach, które wg moich dziecięcych wyobrażeń musiały być wzorem pobożności. Niestety nie są, bo wyrosły z pragnienia naśladowania protestanckich ekstaz i odlotów.. Zwykli członkowie tych wspólnot myśleli tak jak ja i brnęli w tę sztuczność, i dziwaczność...
Takie akcje mogłyby być owocne, gdyby zmieniły w sobie wszystko prócz entuzjazmu młodych... i nazwy.
Musimy
postawić tym schematom opór, opór radosny, ale nie wesołkowaty,
podniosły, ale nie wyniosły. Poszukujący znaczeń, ale nie silący się na
tworzenie zbyt wielu sztucznych symboli, okazji i nisz
„religijnych”oderwanych od zwyczajności i normalności.
Chciałbym
w tym celu zaproponować powrót na pewną zapomnianą ścieżkę, o której
pisał chociażby papież Benedykt XVI, która byłaby również odpowiedzią na
wezwanie papieża Franciszka i jego św. Imiennika z Asyżu do głoszenia
Ewangelii „czasem tylko słowami”. Ścieżyna ta stanowi wg mnie brakujące
ogniwo Nowej Ewangelizacji. Wiąże się również ściśle z właściwą
aktywnością świeckich w Liturgii. Aktywność ta w ostatnich czasu
przestała być właściwie rozumiana. Benedykt XVI biorąc to pod uwagę
proponował odrodzenie Kościoła i wiary właśnie przez Liturgię. Trzeba
jednak ruchu w obie strony. Trzeba również by gleba zwyczajnego życia
została przygotowana do właściwego przyjęcia liturgicznego ziarna.
Niech
dom odsyła do świątyni, a przez nią do Niebios, a ołtarzyk
domowy wyobraża Ołtarz w Kościele i przypomina o Bożym Miłosierdziu
(Warto zachęcić katolickich architektów, budowniczych i projektantów
wnętrz, do projektowania takich domów i wnętrz)
Dlatego
też ołtarzyki w domach, tak, jak dawniej ołtarz skierowane były ku
wschodzącemu słońcu. Na ołtarzyki składał się zazwyczaj: stół
przysunięty do ściany, który nie służył do jedzenia na codzień,
Krzyż postawionym na tymże stole, świece, chleb, ewentualnie książeczka,
czy Pismo Święte. Stół ów pierwotnie stał w rogu, naprzeciwko pieca(co
też miało swoje znaczenie) a nad nim wisiały obrazy. Później obrazu
rozciągnęły się na całą ścianę na przeciwko wejścia, a zawieszano je na
specjalnej listwie. W ten i wiele podobnych sposobów człowiek
zakorzeniał środek świata- Mszę Świętą-Niebiosa w swojej codzienności,
wspomagał swoją pamięć, by nie zapomnieć o Chrystusie i ku niemu
kierować wszystkie swe poczynania.
Trzeba znaleźć sposób, by młode małżeństwa, rodziny decydowały się na takie rozplanowanie przestrzeni domowej.
Niech chleb powszedni, jest nie tylko chlebem codzienności
ale „po wsze dni”, chlebem wiecznym i niebieskim, którym stał się
Chrystus.
aktywność świeckich w Liturgii to trwanie pod Krzyżem wraz z Matką Bożą i św. Janem .
Powyższe sposoby wyrażania wiary okazują się mieć głęboki związek z Mszą Świętą, jeśli tylko przypomnimy sobie o Jej zlekceważonych i zapomnianych zasadach. Do ich przywrócenia nawoływał m.in. papieża Benedykt XVI, co próbowałem opisać tutaj:
Chciałbym,
żebyśmy dostrzegli, że postulaty pozytywne "tradycjonalistów" i
„postępowców” wcale nie są sprzeczne, ale dopełniające i należałoby je
połączyć.
Przecież
"postępowcy"(to pewnie złe słowo) wcale nie są przeciwnikami Mszy
Trydenckiej, czy Tradycyjnych zasad liturgicznych. Mogą swoją radość i
entuzjazm wyrażać za ich pomocą. Jeśli, nie to ich entuzjazm nie jest
prawdziwy, tylko "światowy".)
„Postępowcy”
skupiają się na tym, że trzeba kochać, trzeba wyjść ku ludziom trzeba
być szczęśliwym i ufać Bogu, trzeba się otworzyć na innym.
Tradycjonaliści
pokazują jak konkretnie trzeba kochać, jak ewangelizować, jak otwierać
się na ludzi, za pomocą jakich form.(Bo ludzkie działanie, miłowanie,
itd. ma konieczny wymiar cielesno-duchowy - formalny.)
Nie
wystarczy, że staramy się kochać, radować, otwierać na ludzi. Jeśli
bowiem na tym poprzestaniemy, to może się okazać, że przyjmujemy sposoby
kochania, radości i uprzejmości, które nijak się mają do miłości i
radości prawdziwej - chrześcijańskiej, które przypominają ją tylko z
nazwy.
Tradycja
zaś to zapis wielu pokoleń- a nie tylko jednej chwilowej mody-
świętych, chrześcijan, Ojców Kościoła, dzięki któremu możemy odróżnić
miłość, radość i otwartość chrześcijańską od światowej, fałszywej.
Potrzeba więc jednego i drugiego. Wielości, ale i słusznych jej ram, ograniczeń. Tradycji i zgodnej z nią innowacji…
Od pewnego czasu nasiliła się w
Kościele tendencja do konstruowania nowych form i zasad, żeby były bardziej zrozumiałe dla
współczesnego człowieka niż te stare. Żeby przeżywał i rozumiał. A kiedy ktoś
stara się bronić starszych form, w związku z niesłusznym ich zapomnieniem, to
słyszy w odpowiedzi, że „nie liczy się forma ale treść, że najważniejsze to, co
w sercu”. Gdybyśmy jednak konsekwentnie stosowali ową zasadę, to nie zmienialibyśmy
zastanych form Mszy Świętej i pobożności. Poprzestalibyśmy na trosce o właściwe
ich przeżycie, o nadanie im – co już podkreślaliśmy – właściwego znaczenia.
Tym bardziej, że ów „duch czasu”
nowość, postęp, „mentalność nowoczesna”, nie niesie sam w sobie żadnej stałej
wartości. Jeśli więc traktujemy go jak wartość samą w sobie, to jesteśmy
bezbronni wobec tych treści- również złych i sprzecznych z naszą wiarą, które
akurat są ”na czasie”. Jeśli mówimy, że utrzymywanie jakiegoś zwyczaju
jest „antyświadectwem”, bo jest on
niezrozumiały przez współczesnych, jeśli znosimy elementy tradycji, pewne formy
pobożności, bo wydają się ludziom śmieszne, jeśli znosimy zakazy zabaw, w
piątek bo współczesnym to niewygodne, to wywracamy do góry nogami właściwą relację
między świętym i świeckim. Zgodnie z tym rozumowaniem musielibyśmy odrzucić
instytucjolalność Kościoła bo współcześni ją krytykują, znieść przykazanie
przynajmniej szóste, itd… To oczywiście
absurd w ustach wyznawców danej religii. Jeśli rzeczywiście kochają, wierzą, to
religia jest dla nich najważniejsza, do niej starają się przystosować swą
codzienność. Jeśli rezygnujemy z koniecznego do tego wysiłku, w którym to my
musimy siebie i świat przystosować, na rzecz wygodnego przystosowywania religii
do świata, to co to za wiara, co to za miłość? Ta przecież gotowa jest na takie
wyrzeczenia. A nam się małych rzeczy nie chce, albo zapominamy, że nasze
dzieci, podwładni tego wysiłku muszą się
nauczyć, więc nie można im odbierać podobnych zwyczajów.
W ten sposób zatraca się
tożsamość Ewangelii, tożsamość katolickiej wiary, której sens możemy odczytać
dzięki przekazowi między osobami znaczącego multisensorycznego systemu, którego
trzon zawarty jest we Mszy Świętej. Bo jak już wiemy litery i słowa nic nie znaczą
bez osób, które ich używają i bez rzeczywistości do której odsyłają,
stanowiącej splot pozawerbalnych znaków.
Nie
można również Boskiej Sprawy poddawać ludzkim gdybaniom: „Co jest bardziej
pierwotne?”. Tym bardziej, że te gdybania opierają się o założenia tak zmienne
i niepewne, zależne od intelektualnych mód- czy to na ewolucjonizm, czy to na
funkcjonalizm, czy to na inny „izm”. Najbardziej dziwi jednak to, iż to z czego wyrosło tylu
świętych nagle okazuje się złe i nieaktualne. Lepsze nam się zdają nasze
chwilowo modne, chwilowo aktualne
rekonstrukcje. Czy nie lepiej
zawierzyć formom, które są zachowane przez wzgląd na swoją pomocność w
wychowywaniu tylu świętych? Tradycja polega na zachowywaniu pewnych form przez
wzgląd na dostrzeżoną i sprawdzoną przez więcej niż jedno pokolenia wartość.
Nigdy nie było tak, że formy się specjalnie konstruowało wg ludzkich upodobań,
tylko one same rosły. Do czasu. I przed ów
czas, w którym zaczęto po ludzku, po światowemu konstruować
liturgię
niczym wieżę Babel trzeba się „zacofać”. Nie mam tu na myśli Soboru
Watykańskiego II i Novus Ordo Missae, ponieważ nie zawierają one
zerwania z
tradycją. Zerwaniem tym było natomiast eksperymenty występujące przed
Soborem,
a później przedstawione mylnie jako jego zalecenia: zagubienie
orientacji ku wschodowi,
odsunięcie Krzyża na bok, usuwanie łaciny, przegadanie, usuwanie
balasek, czy
wysunięcie ołtarza i odwrócenie się kapłana do ludu, itd. Wszystkie te
działania wyniknęły z interpretacji socjo-funkcjonalistycznej,
antropocentrycznej, antyrytualistycznej, która aktualnie była modna. W
związku
z nimi zagubiono hierarchię celów.
Ważniejsze jest wspólne skierowanie się ku Bogu, niż do siebie. Tym bardziej,
że wspólny cel, skierowanie ku wschodzącemu słońcu razem z wspólnotami gromadzącymi
się tysiąc lat temu i na drugim końcu świata może łączyć bardziej niż patrzenie
się na siebie w ramach danej
wspólnoty.
Musimy
tu zaznaczyć, że to co powyżej przedstawiłem, to nie tyle krytyka, takiej a nie
innej formy, ale krytyka niesłusznej krytyki, zwrócenie uwagi na to, że pewne
zmiany wynikły z chęci odrzucenia tego, co zostało niesłusznie ocenione, jako
puste, przeżyte, powierzchowne i dlatego wymagające zmiany.
Duch
Święty czuwa nad Kościołem, ale tylko wtedy, gdy nie zrywamy z tym, nad czym
czuwał i dawniej. Do tego więc nad czym czuwał trzeba się „zacofać” i od tego wzrastać.
Od tego, a nie od światowego. Bo to właśnie znaczą słowa Chrystusa, że
Jego Królestwo nie jest z tego świata. Nie, nie oznaczają one, że religia się
nie może mieszać do polityki, do mody, itd., itp. Wręcz przeciwnie! Oznaczają
one, że religia nie z tego świata jest po to, by ten świat przemieniać i
udoskonalać. By się do niego mieszać na całego! Nie z tego świata, nie przyszło
tu na darmo. Przyszło d l a tego świata!
Msza Święta odsyła do Niebios,
które zstąpiły w Chrystusie w łono historii i zakorzeniły w niej wieczność.
Natomiast do Liturgii odsyłają znaki zapisane w codzienności takie jak choćby
uporządkowania przestrzeni domowej, wioskowej, miejskiej, a nawet państwowej,
czasu, pracy, ubioru, relacji międzyspołecznych, oraz
rytuały z tymi sferami związane. Podtrzymywanie tradycji, tego co się
dostało od poprzednich pokoleń wynika właśnie z tego, że to zapewnia nam
najpewniejszy dostęp do początków-. Bo wierzymy „przodkom w wierze”, bo są
osobami, a nie martwymi źródłami, czy literami i przekazują sobie przede
wszystkim właściwe znaczenia. Wierzymy ponadto- jako katolicy, bo dostaliśmy od
Chrystusa taką obietnicę(w końcu nie mamy wyjścia bo w Pismo i Chrystusa
wierzymy dlatego, że nam przodkowie je przekazali i zarekomendowali jako
wartościowe) że nad tym przekazem czuwa Duch Święty. Wobec tego okazuje się, że
praktyka zmieniania niezrozumiałych form na nowe, przystosowane do aktualnych
mód, zamiast wychowywania samego siebie do
ich zrozumienia, przeżycia i zinternalizowania jest podkopaniem podstaw
nie tylko szeroko rozumianej religijności, ale i konkretnych,
charakterystycznych cech Kościoła Katolickiego.
Króluj nam Chryste!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz